Pomyslalam, ze cos napisze w koncu, choc watpie, zeby ktos jeszcze tutaj zagladal - chcialabym sie mylic:-)
Wiec po dosc dlugim wahaniu sie, co ze soba zrobic, postanowilam pojechac do Wietnamu, nie ukrywam, ze pod wplywem mojego amerykanskiego kolego, co sie w koncu ostatecznie z nim rozstalam. I choc nie najlepiej nam sie podrozowalo, ostatecznie ciesze sie, ze namowil mnie na dlaszy woyage.
Czternascie dni temu, kiedy przekraczalam granice, wiedzialm o Wietnamie tyle co nic. Ze byla tu Wojna straszna i Oliwier Stone i inni nakrecili o tym mnostwo filmow. Przed wyjazdem zobaczylam wszystko, co Stone mial w temacie do powiedzenia, okazalo sie pozniej ze i Kubrick Stanley cos w temacie nakrecil, a Copoli nie wspomne.
Granice przekroczylam gladko, nic mi nie zabrali Chinczycy wredni - kazlai pokazac wszystki magazyny i ksiazki, co je mialam w plecaku. Nie bylam w posiadani zadnych kompromitujacych Panstwo Srodka materialow, ani tez nie kupowalam nic o wyzwoleniu Tyebtu. Takiemu przemilemu Wlochowi, co sie ze mna z Chin wymeldowywal, zabrali Lonely Planet, wersje nieocenzurowana, gdzie Tajwan jest zaznaczony jako niepodlegle panstwo, co oczywiscie nie podoba sie Kamunistom. Smieszne, bo ten sam przewodnik wpuscili do kraju kilka tygodnie wczesniej... Nie pomogly negocjacje...
Niesamowite jest to, ze przekraczajac granice, te umowna linie oddzielajaca panstwa od siebie, wkracza sie w zupelnie inny swiat. Zawsze mnie to fascynowalo. Inna mentalnosc, inne obyczaje, inna narodowa psyche. Za brama Chin, odkrywa sie inny swiat, swiat miliona motocykli i stozkowych kapeluszy.
Lao Cai, gdzie przekraczalam granice to takie sobie miasteczko. Nic ciekawego oprocz tego, ze stad juz niedaleko do Sapy, do Tankinskich Alp, jak to nazywa sie te gory. Wiec minibus do Sapy. Oczywiscie nie obylo sie bez targowania ceny - 25.000 dongow od glowy, a zaczelo sie od 75.000. Masakra. O wszysto trzeba sie klocic - woda mineralna, papierosy, wycieczka - wszystko tutaj ma inna cene dla obcokrajowco ale to po Chinach nie jest takie szokujace - bardziej wkurzajace i meczace.
Okolice Sapy sa przepiekne no i ja mialam szczescie, bo w dniu mojego przyjazdy przestalo padac, opadly chmury i cala okazalosc gor widac bylo jak na dloni, co sie rzadko zdarza, tak przynajmniej twierdzi przewodnik. Wiec, pomimo zmeczenia, poszlam sobie na dluuugasny spacer. No po prostu wspaniale. Jak juz sie czlowiek opedzi od tubylco probujacych sprzedac swoje fantastyczne wyroby ze 'srebra', mozna sie w koncu wyluzowac i chlonac atmosfere, podziwiac widoki. Slonce grzalo niemilosiernie tego dnia... Nie wzielam niestety na spacer wody, wiec wieczorem malo mi glowa nie pekla, chyba sie troche odwodnilam. Podobnego bolu glowy w zyciu nie mialam, pol nicy przeplakalam i jesli ktos w bolu mysli o skoku przez okno, ja przez chile tez mialam taki zamiar. Udalo mi sie jakos zasnac... EEE, nic przyjemnego.
Dwa dni w Sapie to max, jesli ktos nie planuje powaznego treku. Samo miasteczko jest jarmarczne, drogi i wszystkiego tam za duzo. Wiec drugiego dnia zarezerwowalam pociag do Ha Noi i ucieklam do miasta stolecznego.
O 4 nad ranem Ha Noi jeszcze spi wiec szalu matocyklowego na ulicach nie bylo. Znalazlam hotel - niestety nie mieli dla mnie miejsce, powiedzieli ze o 8, wiec cztery godziny przesiedzialam w restauracji. Oj, bylo wesolo.
W koncu o 9 znalazlo sie miejsce i choc zmeczenie dawalo sie we znaki, to po zapoznaniu sie z Kanadyjczykiem, co juz w Ha Noi od kilku dni przebywal, poszlismy na lokalne piwko. Bia HOI - za 2000 dongow - lokalny cud za okolo 20 centow. Na jednym nigdy sie nie konczy.
Wyszlismy pewnie okolo 11 i wtedy doppiero zobaczylam, co to znaczy korek motocyklowy. Ja pierdykam!!! Miliony dwusladow!!! Trzeba mi bylo sie niezle nagimnastykowac, zeby przejsc na druga strone ulicy. Towarzyszyl temu zawsze dreszczyk emocji. I choc nie jestem jeszcze mistrzem - to ostatecznie nie dalam sie zabic i to sie liczy.
No, to tyle.
Jak sie dowiem, ze ktos czyta, to bede pisala dalej.
środa, 28 listopada 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
Witaj Agnieszko, jasne że czyta i Ci kibicuje z odległego Polandu. Pozdrawiam Cie serdecznie! Asia Kartasiewicz
i Karola też czyta! A Ania została w Chinach? A ja pozdrawiam z szaroburego obecnie Berlina! buźka
witam!
Jarek z Trójmiasta z tej strony. Ja czytuję regularnie choć z przyczajenia dlatego żadnego komentarza do tej pory nie zostawiłem.
Ale aż się ostatnio zacząłem bać o Ciebie kiedy żadne wpisy przez dwa miesiące się nie pojawiały. Anyway, dobrze że summa summarum wszystko w porządku i niestrudzona kontynuujesz swoją wyprawę. Wybierasz się do Birmy ?
Btw: Szkoda że nie ma Cię na miejscu w Wawie :
http://i52.photobucket.com/albums/g32/stuko/loft_plakat700.jpg
Bo zapowiada się najlepszy sylwester EVER ^^^^.
ściskam!
J
Cieszę się, ze odwiedzilas Wietnam i ze są stamtad pozytywne wrazenia, jesli bedziesz jeszcze w hanoi w old quarter i przypadkiem podejdziesz pod ulice Hang Bo 62, to powiem, ze sie tam urodzilam :)
p.s bloga jak widac czytam :)
przeciez to Mu pisze a nie Agnieszka:D
Mu jak sie ciesze ze piszesz!!
Dobrze poczytac troszke o Wietnamie u Ciebie bo bede tam za jakies 2 tygodnie:)
BUZIAKI!!!
Prześlij komentarz