Ha Log Bay
Tam, gdzie wszyscy turysci jada, tam i ja sie udalam. Na szczescie nie bylo tloczno, bo sezon albo sie jeszcze nie zaczal, albo dopiero co sie zakonczyl - raczej to drugie. No i oczywiscie znow piekne widoki i cztery dni na Wyspie Cat Ba, gdzie wygrzalam kosci, opilam sie Bia Hoi - lokany trunek za 5000 dongow (drogo!!!), w Ha Noi bylo za dwa, jak sie nie dalo naciagnac. Wyanjelam sobie przesliczny pokoik z balkonem, z widokiem na port i cieszylam sie samotnoscia. Drugiego dnia dalam sie namowic na wycieczke motocyklem, co moze nie bylo warte osmiu dolcow, ale... ciezko sie tutaj z nimi targowac. No i chcialam cos zobaczyc, co oznacza, ze trzeba placic lokalnum, chyba, ze sie jezdzi motocyklem albo skuterem, ktorych to umiejetnosci nie posiadam. Szlag jasny!!!
No wiec kapiele w morzu, promienie sloneczne, nawet jakis dlugi wieczor na plazy... Slodko.
Ninh Binh
Po plazach trzeba bylo sie zbierac i dalej na poludnie przez Ninh Bin, co sie prawie dziura straszliwa okazalo - prawie, bo napatoczyl sie znowu jakis driver i obwiozl mnie po okolicy - juz nawet nie pamietam za ile, znow pewnie za drogo. Miejsca przesliczne. Mowia, ze to druga Zatoka Halong, tyle ze w srodku pol ryzowych. Wspaniale skaly wyrastaja spod ziemi. Cudnie. Pogoda przednia. No i ten motocykl. Tak sie w podroz udac z ukochanym... Ajajajaj. No, ale zamiast ukochanego byl driver z kiepskim angielskim ale... przyzwoity koleszka. I tak sobie spedzilismy na dwoch kolkach caly dzien, wieczorem mialam autobus do Hue...
...gdzie spotkalam swietna rodzinke, oczywiscie z driverem, ktory zabral mnie do strefy zdemilitryzowanej - autostrada nr 1 na polnoc, jakies 300 km w obie strony. Potem podjechalismy 30 km do grenicy z Laosem. I tak znow minal dzien, i znow sie okazalo, ze to bylo dobre. Dupsko bolalo okrutnie, ze zameczenia padalam na twarz, wiec caly nastepny dzien sie kurowalam, by z tym samym kierowca pojechac do Hoi An.
Przyszedl czas na zmiane garderoby. Miasto slynie z rozwinietego przemyslu tekstylnego i za 'niewielkie' pieniadze mozna sobie uszyc kilka fajnych fatalaszkow. Jakbym juz nie maiala nadbagazu!!! No, w koncu jestem kobieta, wiec zakonczylo sie na dwoch kieckach, portkach i koszuli. Poprawkom nie bylo konca, co strasznie wkurzalo krawcowe ale ostatecznie, wyszlo calkiem niezle. No i to ja mialm byc usatysfakcjonowana, nie One. Coraz bardziej dochodzi do mnie, ze to ja mam byc zadowolona, a nie koniecznie zadawalac innych. Npo wiec mam cos nowego, zastanawiam sie, co teraz z plecaka wywalic, zeby bylo lzej. Lzej na plecach i na duszy.
Dwa dni w Hoi An, troche na rowerze, troche na nogach... No i znow w autobus i do Nha Trang, co jest kurortem ale to tylko krotka jednodniowa przerwa w drodze do Dalat. Im dalej w las, tym wiecej drzew... Zdaje sie, ze Central Highlands to raj dla off-roadu ale ja coraz bardziej jestem out off time and money, przynajmniej na te czesc wycieczki. Az sie chce plakac. Szkoda troche, ze sie da zobaczyc wszystkiego. Tak doglebnie, do konca, zeby sie mialo dosc. Moje serce pokrzepia jedynie mysl, ze niebawem znow przekrocze granice.
Jadlam dzisiaj kiszona kapuste i znakomita samzona kielbase:-) O rany!!! Jkbym znow byla w domu, Kiszona kaspusta, na cieplo. Normalna musztrada, nie mieli chrzanu, wiec dali mi wasabi... co z tego, ze zielone!!! I piwko. Warte kazde pieniadze.
Oooo, jak sobie pomysle o Switach i o pierogach mojej Mamy, o bigosie, o rybce i innych smakowitosciach... Jakos tak mi sie dziwnie zrobilo, jak sobie pomyslalam, ze nie poraz pierwszy w moim zyciu nie ubiore z rodzina choinki. No ja wiem, symbole, wszystko umowne. Ale ja lubie te symbole... Ubiore sobie jakas palme w Kambodzy i jak szczescie dopisze, moze sie jakis Mikolaj znajdzie. I co z tego, ze nie ma sniegu!!! Za tym najmniej tesknie. Mam tutaj za to calkiem sporo deszczu. I tak jak w Forest Gump - jest ulewa, trwa przez cala noc i nagle jakby ktos kurek zakrecil - nic.
W miescie deszcze moze az tak nie doskwieraja ale wczoraj, przejezdzajac przez wioski, widzialam mnostow podtopionych domow, czasem zatoponych do polowy... Cale pola w wodzie. Przykry widok. Na wsi ludzie naprawde nie maja wiele, ciezko pracuja, bez maszyn,wszystko sila wlasnych rak i miesni, plus pomoc rodziny czyli dziesieciorga dzieci. No piatka, to z tego co sie dowiedzialam to norma, a jak kto zapragnie to wiecej... W koncu ktos musi pracowac.
Siedzac dzisiaj na plazy, przysiadl sie do mnie Wietnamczyk, a ze znal angielski to sobie porozmwialismy o tubylczej obyczajowosci. W miescie obecnie panuje moda na kilka zon - co oznacza, ze pierwsza mazlonka jest oficjalna, a reszta to kochanki. 'Zona' ladniej brzmi... I tak sobie wszyscy mieszkaja razem. Wielozensto jest nielegalne ale to nic nie preszkadza. Itp itd.
Troche jestem zmeczona. Troche mam kiepski humor od dwoch dni... Moze troche tesknie za wlasna kuchnia i lazienka. Moze tesknie za przyjaciolmi... Moze bardzo. Za dwa dni mi minie. Kupy sie jeszcze trzymam.
Sprostowanie:
Agnieszka jest w Chinach ale wybiera sie na Swieta do Wietnamu z rodzicami i Asia. Bloga pisze Ania.
Dziekuje za wszystkie komentarze, rowniez w imieniu Agnieszki.
No i czekam na dalsze.
Tym czasem, prosze Panstwa!!!
środa, 5 grudnia 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Szczerze mówiąc podejrzewałam, że o Agnieszka... Ty masz taki mniej konkwistadorstki styl;) Trzymaj się tam!
Karolina (rozmawiałyśmy raz przez telefon, gdy siedziałyśmy z Agnieszką na pifku w stolycy)
Prześlij komentarz