Mam swoje male swieto dzisiaj. Pol roku poza domem. I co sie okazuje? Nie jest strasznie, nikt na mnie nie czyha za winklem. Wszystko sie dobrze uklada, pomimo malej tragedii rodzinnej...
Czas plynie... w szalonym tempie. Znalazlam kolejne dwa siwe wlosy na glowie, na twarzy pojawiaja sie delikatne ale zawsze zmarszczki... Oj, juz nie jestem najmlodsza. Nie, no nie bede tragizowac ale to naprawde dziwne uczucie.
Wiec nie bedzie mnie w domu przez kolejne dziewiec miesiecy. A moze wcale? Bije sie troche z myslami. Tutaj jest tak ciekawie, ze naprawde nie chce sie wrcac do drogiej i nudnej Europy. Mysle sobie: tylko na rok. Potem znow Azja, tym razem z dyplomem w kieszeni. Oj, bedzie cudownie.
Pol roku...
środa, 16 stycznia 2008
wtorek, 1 stycznia 2008
Szczesliwego Nowego Roku!!!
Na ulicy zebralo sie mnostwo ludzi, grala glosna mucyka, wszyscy byli w ekstatycznych nastrojach. Siem Reap oszalalo na chwile. O dwunastej polal sie szampan, nie bylo fajerwerkow - troche szkoda - jakies petardy kiepskiej jakosci. Czulam sie najszczesliwsza. Czuje sie dalej:-) Sylwester w Kambodzy - nie przypuszczalam!!!
Jestem tutaj od dwoch tygodni. Nie znalazlam jeszcze mieszkania, bo prawde powiedziwaszy nie za bardzo szukam. Trudno bedzie znalezc lepszy deal od tego, co oferuje mi moj hotel - trzy dolary na dobe. Pokoj jest malutki ale pokochalam go od pierwszej nocy. Mam wszystko, co niezbedne: lozko, wiatrak,czyta posciel. Szkoda tylko, ze lazienkinie mam swojej ale po internacie, spaniu w hostelach przez pol roku, nawet to az tak bardzo mi nie przeszkadza. W zasadzie wcale.
Nie znalazlam mieszkania ale znalazlam prace. Zaczynam od piatku w Western International School, co podobno jest dobra szkola, calkiem jestem podekscytowana. Tylko godziny sa nieludzkie! Zaczynam od 6 a.m. Boszzzz!!! Nie mam pojecia jak do tego przywykne po pol roku obijania sie. Czy kiedykolwiek powiedzialam, ze lubie pracowac? Ughhhhh, wcale!!!
Oprocz tego jezdze codziennie do sierocinca i szkoly - niedalejo Angkor Wat. Codziennie przejezdzam obok swiatyni i to jest najwspanialsze!!! Kazdy powinien to zobaczyc! Ja bede miala to na codzien!!! Haaaaaa! Dojezdzam 30 kilosow na rowerku - moja pupa bedzie najladniejsza po trzech miesiach takiego treningu! Mmmm, cud, miod i orzeszki!
Ludzie, dla ktorych pracuje w sierocincu zabrali mnie w sobote na wesele, kilkaset kilometrow od Siem Reap. No prosze panstwa!!! Zobaczylam kawalek prawdziwej Kambodzy, bo to co mam na codzien to raczej turystyczne getto, a nie zycie.
Na pocztaku bylam troche oniesmielona - a w zasadzie nie oniesmielona... Well, nie wiem co. Trudno jest byc w miejscu, gdzie nic sie nie rozumie, a chcialoby sie gadad i gadac, i gadac. No ale z pomoca moich przyjciol udalo mi sie nawiazac kontakt. Poza tym usmiech i gesty... Cala mowa ciala, slowa czasem nie sa potrzebne.
W sobote odbylo sie pre-party. Glosna muzyka, mnostwo dzieciakow z calej wioski, z ktorymi przetanczylam kilka godzin. Nie ma jak dostarczyc tubylcom atrakcji!!! Tance na klepisku, na golej ziemi, na boso, w pizamach, w brudnych ubraniach. Who cares!!! Najwazniejsza byla zabawa! Wszyscy byli zaproszeni! Wszyscy przyszli popatrzec na tancaca biala kobiete:-) Smiechowi nie bylo konca. Oczywiscie dzieci byly najbardziej uradowane. Dorosli dolaczyli sie do nas pozniej, jak sobie troche popili. Ale te dzieci!!! Zakochalam sie w ich usmiechach, otwartych sercach, w ich brudnych buziach, brudnych stopach, brudnych dloniach, ktore caly czas mnie dotykaly. No i hit kambodzanski!!! Taniec dokola stolu. Stol stoi na srodku, na stole stpja kwiaty i cooler z woda i lodem dla spragnionych. W parach, chodzi sie w rytm muzyki. I wydaje sie to dosc nudne ale wcale nudne nie jest. No i ludzie to kochaja. Tancza wszyscy - starzy, mlodzi, kobiety z kobietami, mezczyzni z mezczyznami - cos, czego brakuje u nas. Tanczy sie, nie stoi sie pod sciana, wypatrujac ofiary podrywu. Tanczy sie, tanczy. Tanczy sie powoli i z gracja, z usmiechem, w rytm tradycyjnej muzyki, a to wszystko przeplata sie z zachodnia muzyka. Taki mix. Ale niezaleznie od muzyki, zawsze dokola stoly. Wyglada to tak, jakby Cambodians potrzebowali jakigos centrum, punktu odniesienia, centrum. Nie mam pojacie skad ten zwyczaj - na pewno jest jakies wyjasnienie.Skonczylismy okolo polnocy. Poszlam spac i tutaj kolejna niespodzianka - moskitiera ale nie taka, jaka juz widzialam. Po pierwsze rozowa, po drugie w ksztalcie szescianu, no i nie nad lozkiem a nad mata. Straaaaaaasznie zmarzlam tej nocy, co oznacza, ze trace odpornosc na zimno. God!!! Jak ja wroce do czterech por roku?! Pojecia nie mam.
Nie pozwolono mi zbyt dlugo odpoczac - muzyka zaczela dudnic - doslownie DUDNIC juz od 4.30 a.m., kiedy zaczelay sie przygotowania do wlasciwej imprezy! 4:30 - no troche sie wkurzylam. Nie dosc, ze zimno, to jeszcze spac nie daja tak czy inaczej. Jakos udalo mi sie pospac jeszcze do 7, kiedy obudzono mnie na nowo, bo wlasciwa ceremonia zaczynala sie o 8 a.m.
O cholera! Zapomniala, ze wczesniej tego dnia przyszli jeszcze mnisi z pagody. Zaproszono mnie do modlitwy, co bylo przezyciem gromnym, zwazywszy, ze ta czesc ceremonii przeznaczona jest wylacznie dla rodziny. I tak stalam sie jej czlonkiem! Back to the story!
No wiec na poczatek pan mlody i goscie tworza orszak, pochod do domu panny mlodej, ktora czeka w domu. Pan mlody musi sie wkupic w rodzine, wiec kazdy z gosci - znow, tylko najblizsza rdzina, ewentualnie przyjaciele, niesie srebrna tace z darami: owoce, ciastka, piwo, wszystko co da sie zjesc. No i znow, modlitwy, czary mary nad glowami malzonkow - wszystko to na szczescie i dlugie pozycie. I przerwa. Okolo jedenastej lunch i czesc zrtystyczna, z ktorej niewiele zrozumialam. Przyszla jakas panna z facetem i, tak mi sie wydaje, zartowali sobie z Mlodych, z gosci, ze mnie rozniez. Bylo calkiem zabawnie. A, nie! Jedna rzecz zrozumialam - nabijali sie z mojego nosa. Nie oni pierwsi:-) No i znow przerwa. Nastepna modlitwa i wreczanie pieniedzy. Wszystko mam udokumentowane na fotografiach, zrobie jakis slideshow w Facebooku - niebawem. I to byla ostatnia czesc, jesli chodzi o obrzedy. O 15 zczela sie wlasciwa impreza, ktora trwala do 3 nad ranem. Oczywiscie tance, picie piwa, jedzenie -czyli to wszystko, co robi sie na weselach. Bylo cudownie!!!
Nastepnego dnia, w poniedzialek, mialam rano wrocic so Siem Reap ale zabawilam troche wdluzej w wiosce, do ktorej zabral mnie chlopiec, w ktorym absolunie sie zakochalam. Ale o tym nastepnym razem, byc moze jutro, dzisiaj juz sie wyczerpalam.
Jestem tutaj od dwoch tygodni. Nie znalazlam jeszcze mieszkania, bo prawde powiedziwaszy nie za bardzo szukam. Trudno bedzie znalezc lepszy deal od tego, co oferuje mi moj hotel - trzy dolary na dobe. Pokoj jest malutki ale pokochalam go od pierwszej nocy. Mam wszystko, co niezbedne: lozko, wiatrak,czyta posciel. Szkoda tylko, ze lazienkinie mam swojej ale po internacie, spaniu w hostelach przez pol roku, nawet to az tak bardzo mi nie przeszkadza. W zasadzie wcale.
Nie znalazlam mieszkania ale znalazlam prace. Zaczynam od piatku w Western International School, co podobno jest dobra szkola, calkiem jestem podekscytowana. Tylko godziny sa nieludzkie! Zaczynam od 6 a.m. Boszzzz!!! Nie mam pojecia jak do tego przywykne po pol roku obijania sie. Czy kiedykolwiek powiedzialam, ze lubie pracowac? Ughhhhh, wcale!!!
Oprocz tego jezdze codziennie do sierocinca i szkoly - niedalejo Angkor Wat. Codziennie przejezdzam obok swiatyni i to jest najwspanialsze!!! Kazdy powinien to zobaczyc! Ja bede miala to na codzien!!! Haaaaaa! Dojezdzam 30 kilosow na rowerku - moja pupa bedzie najladniejsza po trzech miesiach takiego treningu! Mmmm, cud, miod i orzeszki!
Ludzie, dla ktorych pracuje w sierocincu zabrali mnie w sobote na wesele, kilkaset kilometrow od Siem Reap. No prosze panstwa!!! Zobaczylam kawalek prawdziwej Kambodzy, bo to co mam na codzien to raczej turystyczne getto, a nie zycie.
Na pocztaku bylam troche oniesmielona - a w zasadzie nie oniesmielona... Well, nie wiem co. Trudno jest byc w miejscu, gdzie nic sie nie rozumie, a chcialoby sie gadad i gadac, i gadac. No ale z pomoca moich przyjciol udalo mi sie nawiazac kontakt. Poza tym usmiech i gesty... Cala mowa ciala, slowa czasem nie sa potrzebne.
W sobote odbylo sie pre-party. Glosna muzyka, mnostwo dzieciakow z calej wioski, z ktorymi przetanczylam kilka godzin. Nie ma jak dostarczyc tubylcom atrakcji!!! Tance na klepisku, na golej ziemi, na boso, w pizamach, w brudnych ubraniach. Who cares!!! Najwazniejsza byla zabawa! Wszyscy byli zaproszeni! Wszyscy przyszli popatrzec na tancaca biala kobiete:-) Smiechowi nie bylo konca. Oczywiscie dzieci byly najbardziej uradowane. Dorosli dolaczyli sie do nas pozniej, jak sobie troche popili. Ale te dzieci!!! Zakochalam sie w ich usmiechach, otwartych sercach, w ich brudnych buziach, brudnych stopach, brudnych dloniach, ktore caly czas mnie dotykaly. No i hit kambodzanski!!! Taniec dokola stolu. Stol stoi na srodku, na stole stpja kwiaty i cooler z woda i lodem dla spragnionych. W parach, chodzi sie w rytm muzyki. I wydaje sie to dosc nudne ale wcale nudne nie jest. No i ludzie to kochaja. Tancza wszyscy - starzy, mlodzi, kobiety z kobietami, mezczyzni z mezczyznami - cos, czego brakuje u nas. Tanczy sie, nie stoi sie pod sciana, wypatrujac ofiary podrywu. Tanczy sie, tanczy. Tanczy sie powoli i z gracja, z usmiechem, w rytm tradycyjnej muzyki, a to wszystko przeplata sie z zachodnia muzyka. Taki mix. Ale niezaleznie od muzyki, zawsze dokola stoly. Wyglada to tak, jakby Cambodians potrzebowali jakigos centrum, punktu odniesienia, centrum. Nie mam pojacie skad ten zwyczaj - na pewno jest jakies wyjasnienie.Skonczylismy okolo polnocy. Poszlam spac i tutaj kolejna niespodzianka - moskitiera ale nie taka, jaka juz widzialam. Po pierwsze rozowa, po drugie w ksztalcie szescianu, no i nie nad lozkiem a nad mata. Straaaaaaasznie zmarzlam tej nocy, co oznacza, ze trace odpornosc na zimno. God!!! Jak ja wroce do czterech por roku?! Pojecia nie mam.
Nie pozwolono mi zbyt dlugo odpoczac - muzyka zaczela dudnic - doslownie DUDNIC juz od 4.30 a.m., kiedy zaczelay sie przygotowania do wlasciwej imprezy! 4:30 - no troche sie wkurzylam. Nie dosc, ze zimno, to jeszcze spac nie daja tak czy inaczej. Jakos udalo mi sie pospac jeszcze do 7, kiedy obudzono mnie na nowo, bo wlasciwa ceremonia zaczynala sie o 8 a.m.
O cholera! Zapomniala, ze wczesniej tego dnia przyszli jeszcze mnisi z pagody. Zaproszono mnie do modlitwy, co bylo przezyciem gromnym, zwazywszy, ze ta czesc ceremonii przeznaczona jest wylacznie dla rodziny. I tak stalam sie jej czlonkiem! Back to the story!
No wiec na poczatek pan mlody i goscie tworza orszak, pochod do domu panny mlodej, ktora czeka w domu. Pan mlody musi sie wkupic w rodzine, wiec kazdy z gosci - znow, tylko najblizsza rdzina, ewentualnie przyjaciele, niesie srebrna tace z darami: owoce, ciastka, piwo, wszystko co da sie zjesc. No i znow, modlitwy, czary mary nad glowami malzonkow - wszystko to na szczescie i dlugie pozycie. I przerwa. Okolo jedenastej lunch i czesc zrtystyczna, z ktorej niewiele zrozumialam. Przyszla jakas panna z facetem i, tak mi sie wydaje, zartowali sobie z Mlodych, z gosci, ze mnie rozniez. Bylo calkiem zabawnie. A, nie! Jedna rzecz zrozumialam - nabijali sie z mojego nosa. Nie oni pierwsi:-) No i znow przerwa. Nastepna modlitwa i wreczanie pieniedzy. Wszystko mam udokumentowane na fotografiach, zrobie jakis slideshow w Facebooku - niebawem. I to byla ostatnia czesc, jesli chodzi o obrzedy. O 15 zczela sie wlasciwa impreza, ktora trwala do 3 nad ranem. Oczywiscie tance, picie piwa, jedzenie -czyli to wszystko, co robi sie na weselach. Bylo cudownie!!!
Nastepnego dnia, w poniedzialek, mialam rano wrocic so Siem Reap ale zabawilam troche wdluzej w wiosce, do ktorej zabral mnie chlopiec, w ktorym absolunie sie zakochalam. Ale o tym nastepnym razem, byc moze jutro, dzisiaj juz sie wyczerpalam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)