Wszystkich moich czytelnikow I wiernych fanow witam ponownie, tym razem z Chin, celu naszej podrozy, gdzie tez mam zamiar zatrzymac sie na nieco dluzej, choc na jak dlugo jeszcze nie wiadomo, bo pomysly mnoza sie w glowie. No I pracowac sie nie chce
Nie moge sobie przypomniec na czym stanely moje relacje, ale o ile pamiec mnie nie zawodzi, ostatnio pisalam cos na temat polnocnej Mongolii – rany, przeciez to juz ponad miesiac temu bylo… Naszym nastepnym celem, jeszcze w kraju Wielkiego Dzingisa, byla Pustynia Gobi I kilka innych miejsc na poludniu, ktorych nazw nie pamietam… O pustyni nie bede teraz sie rozpisywac, bo to juz przeminelo z wuatrem, emocje opadly… dawno nie widzialam zdjec, bla bla bla.
Erin-Pekin
Erin to pierwsze misateczko za granica mongolsko-chinska, a w zasadzie mongolsko-wewnetrznomongolska (ale to bez nzaczenia bo to I tak juz Chiny, tylko ze dwujezyczne). Miejsce przepiekne, takie wypieszczone, wychuchane, cud miod I orzeszki, a wszystko to zapewne by turystom troche oczy zamydlic. Sama przez chwile nie moglam uwierzyc, ze jestem tam, gdzie organizuja obozy pracy, a za niezgodne z oficjalna linia przekonania czekaja obywatela nielada klopoty. Zdaje sie, ze wszyscy daja sie nabrac na te neonowa tecze, ktora pomyslowi Chinczycy postawili przed budynkiem odprawy paszportowej. Dla dodatkowego efektu, podobno, owa tecza kolorowa swieci przecudnie noca.
Autobus sypialny, tzw. sleeping bus, mial nas dowiezc do stolicy panstwa Srodka w godzin 12 ale nieoczekiwane wypadki sprawily, ze do Pekinu dotarlysmy po godzinach okolo 20. na szczescie podroz nie byla az tak meczaca, wiec I humory dopisywaly. Taksowka sprawnie przemiescilysmy sie do domu Oli, ktora pozwolila nam zatrzymac sie u siebie na czas naszego pobutu w Pekinie. Ola, bardzo, bardzo Ci jeszcze raz dziekuje.
Po wspanialej kapieli w przeslicznej lazience z goraca woda ile dusza zapragnie, pierwszego wieczoru Ola zabrala nas na kolacje do miejsca stylizowanego na starochinska knajpe z wrzeszczacymi kelnerami I taka sobie charakterystyczna atmosfera. Jedzenie chinskie to wogole osobny rozdzial. Zaprawde powiadam Chinczycy wiedza jak gotowac. A co najbardziej fascynujace – ich potrawy nie sa niewiadomo jak wymyslne. Po tym, co Mongolia oferuje w menu, Chiny sa dla mnie prawdziwym rajem. Mozna nie odchodzic od stolu I powiem szczerze… jedynie wyrzytu sumienia I to, ze Rosja stworzyla dodatkowa oponke na moim brzuszku powstrzymuja mnie od dawkowania sobie jedzeniowych przyjemnosci. Ciagle jednak czuje sie nie zaspokojona jesli chodzi o potrawy ostre. W nastepnym tygodniu wiec udaje sie do Syczuanu, gdzie podobno potrawy wyzeraja czlowiekowi przelyk. No ciekawe! I tak minely popoludnie I wieczor, dzien pierwszy.
A kiedy czlowiek sie wyspal I zobaczyl, ze to bylo dobre, czlowiek skierowal swoje kroki na plac urokliwy lecz z potworna przeszloscia. Podobno najwiekszy na swiecie (???) mnie nie powalil swoja wielkoscia, az wstyd takie rzeczy pisac. Dzien byl przepiekny, niebo nad pekinem blekitne, co sie podobno rzadko zdarza, wiec spacer wydawal sie wyjatkowo przyjemny. Na Tiananmenie odbywaly sie wtedy roboty budowlane, stawiaono jakies trybuny I ogrody kwiatowe z okazji zblizajacego sie narodowego swieta. 1 pazdziernika Przewodniczacy KPCh Mao, proklamowal powstanie ChRL. Podobno 1 pazdziernika w Pekienie nigdy nie pada, choc czas taki, ze deszcze czesto nawiedzaja stolice. Wiesc gminna glosi, ze pomyslowi chinczycy majsterkuja przy pogodzie, wystrzeliwuja jakies race w niebo I swiety Boze nie pomoze – padac nie bedzie. Kazdego dnia o 6 p.m. na Placu zbieraja sie tlumy (TLUMY!!!) aby ogladac opuszczenie narodowej flagi, co ja nastepnie gwardzisci zabieraja gdzies do Zakazenego Misata, a wszystko to pod okiem Mao, co patrzy z obrazu. Najlepsze jednak mialo przyjsc pozniej. Po spacerku, pewnie poszlysmy na jakies jedzenie, a potem to juz nie pamietam co. I tak minal dzien drugi.
Nie bardzo pamietam dzien trzeci I czwarty. Chyba jakies disco sie odbylo: z tancami prawie do bialego rana. Strasznie glowa bolala. Nastepnie zakupy, co sie przezyciem okazaly, bo w Chinach nie ma cen ustalonych, tylko sie targowac trzeba! I to naprawde nalezy byc zdeterminowanym I upartym, bo Chinczycy sa bezwzgledni dla obcokrajowcow I kroja kazdego. Tak wiec dla przykladu podrabiane dzinsy marki Disel, kupilam za 200RMB. Cena wyjsciowa: 780!!! A I tak wiem, ze przeplacilam, bo ten kawalek materialu, co go z duma nosze na tylku, nie jest wart wiecej niz 100RMB. Dalam sie wyr…. – zabraklo mi cierpliwosci. Proces targowania trawl okolo 20 min. I tak mozna byloby mnozyc przyklady. Na szczesci Ola byla w poblizu I pomagala zbijac ceny – wtedy jeszcze nie znalam liczebnikow. Teraz juz sobie jakos radze z cenami, a poza tym na zakupy nie chodze, bo nie za tym do Chin przybylam.
Zdaje sie, ze na dwa dni przed wyjazdem z Pekinu, w koncu!!!, udalam sie do Zakazanego Miasta, co sie okazalo miejscem przeurokliwym. I tyle setek lat na mnie parztylo, to zawsze mile uczucie (hehe). Na szczescie Zakazane miasto nie jest zawalone eksponatami muzealnymi, nie trzeba wiec ogladac kolejnych kamieni sprzed tysiaca lat, tylko mozna sobie spokojnie pospacerowac na swiezym powietrzu I powdychac pekinski smog. Cala konstrukcja tego miejsca jest niezmiernie ciekawa. Kazy element ma swoje znaczenie, kazdy kolor,. Feng Shui rzadzi! Zapytalam pania przewodniczke cos o Rewolucje I o Mao ale nie chciala rozmawiac o tem I dyplomatycznie zakonczyla rozmowe temi slowy: “Chiny maja swoje tajemnice.” Pewnie, ze maja!!! Tu sie nie rozmawia o 1989 roku. o Tybecie, o Dalajlamie… Byc moze w jakis kregach tak, ale nie ze zwyklymi ludzmi. Bla, bla, bla ze zwyklymi ludzmi to I tak bym sobie nie pogadala, bo moj chinski nie jest jeszcze tak dobry
Ulica
Przez caly moj pobyt w Ulan Bator przerzywalam koszmar przechodzenia przez ulice. Powazanie, to walka o przezycie dla przejezdnych, co jeszcze nigdy w Azji nie byli, dla tybylcow chleb powszedni. Podobno mozna sie przyzwyczaic, podobno w Wietnamie jest jeszcze gorzej… W Pekinie wyglada to tak, ze oprocz dziweieciu milionow rowerow mamy do czynienia z niezliczona liczba samochodow. (Na marginesie: Melua nigdy nie byla w Pekinie!!! – tych rowerow jest sto milionow I drugie tyle to skutery I inne pojazdy dwu lub trojsladowe). Chinczycy przyzwyczajaja sie do sygnalizacji swietlnej ale tak jak w Ulan Bator, kazdy idzie jak chce. Z ta roznica, ze Mongolowie jezdza bardzo szybko, a Chinczycy pewnie tez by jezdzili ale korek jest taki potworny, ze nie maja sie gdzie rozpedzic, wiec droiga hamowania jest znacznie krotsza, a ja czuje sie bezpieczniejsza. Jeszcze o korku: nigdy czegos podobnego nie widzialam. Jesli ktos narzeka sytuacje drogowa w Warszawie, Gdansku czy gdzie tam jeszcze… Ha, ha, ha inni maja jeszcze gorzej. Koszmar! Szczegolnie jak ktos sie spieszy! A bylo to tak: umowilam sie z moim amerykanskim kolega Rossem, znajmosc jeszcze z Mongolii, na Tiananmenie. Od miejsca, skad mieszkalam na Plac jedzie sie taksa jakies 20 min, wiec mialam zapas czasu, wsiadam do auta I mowie panu, gdzie chce jechac. On nie rozumie. Mowie jeszcze raz – ostatecznie, tak sobie pomyslalam, nazwa angielska nie rozni sie tak od mandarynskiej, wiec probuje dalej, zmieniam tony, akcen raz na jedna to na druga, trrzecia sylabe… nic nie dziala. Czas leci. Mam za 20 min byc na miejscu. W koncu mowie mu, “SOHO – ja pier…..” ( stacja metra – mysle sobie, bedzie szybciej, a jak juz wsiadlam to niech mnie wiezie przynajmniej tam) . Zrozumial, w ktora strone ma jechac. Jedzie. Ale nie wyrzuca mnie przy stacji, tylko jedzie gdzies. Cos do mnie mowi. Ja, niepewna czy zrozumial ostatecznie gdzie mamy sie udac, zaczynam glowkowac, jak dziadowi wytlumaczyc. Pokazuje mu wiec banknot 100 yuanowy – tam narysowane jest muzeum, co sie na Placu znajduje. Nie, nie kuma. Krzycze do niego: “Mao, Mao, Mao”, a on szczerzy zeby I cos tam po swojemu opowiada. Korek okrutny!!! Przejechalismy jakies 3 km w 20 min I stoimy. W koncu sie dogadujemy. Narysowalam facetowi brame Zakazanego Miasta z portretem Mao, z flaga na srodku I jakims koslawym ludzikiem puszczajacym latwiec. Moj kalambur zostal odgadniety, facet wygral 20 yuanow, ja wysiadlam z taksowki I pobieglam do metra. Spoznilam sie tylko 30 min, co zdaje sie w Pekinie jest normalne dla kogos, kto nie zna miasta.
No, to tyle. Tesknie za Wami wszystkimi niezmiernie, czasem mnie dopada homesickness… szczegolnie kiedy jesienna pogoda przypomna mi warszawskie spacery ubiegloroczne.
1. Marysia, co u Ciebie? Napisalas juz tes swoja prace? Napisz koniecznie, jak sie sprawy maja?
2. Szap, Kochana, mam nadzieje, ze sie niebawem odezwiesz I napiszaesz, co slychac na Raclawickiej, jak sie Twoj potomek miewa? Jak Aleks? Pozdrow ich ode mnie koniecznie. Wiem, ze dlugo nie pisala ale nie gniewaj sie, Kochana, I naskrob cos, bom bardzo ciekawa.
Niestety, nie bede mogla przeczytac ewentualnych komentarzy, bo strona w Chinach jest zablokowana. Piszcze na maila mojego: high_hopes@o2.pl.
Sciskam,
Ania
niedziela, 7 października 2007
Subskrybuj:
Posty (Atom)